niedziela, 6 marca 2016

*1*




***
**
*

   W nieznanej miejscowości, gdzieś w głębi lasu, stał wiekowy zamek. Droga do niego wiodła przez gęsty las. Tak gęsty, że nie przebijał się najmniejszy promień księżyca. Wyboistą i wąską szosę oświetlały długie światła samochodu. Mimo, iż Iwao jeździł nią od lat, i znał ją na pamięć, to mocno trzymał kierownicę. Nie, dlatego, że straci panowanie nad kierownicą, ale by nie najechać na jakąś dziurę i uszkodzić podwozia. Już znalazło się kilku takich, którzy chcąc się popisać, szarżowali nie znając dokładnie drogi.
I, w pięknym stylu nie dojechali, nawet na skraj lasu. Gdy skręcił w uliczkę, ta różniła się od tej w lesie. Jezdnia była wyłożona asfaltem, przez co mógł przyśpieszyć. Po chwili, zamiast pni i koron drzew, ujrzał ogromny zamek. Wyglądał na opuszczony, a krążące o nim legendy, powstrzymywały niechcianych gości. Budowla wysokością przebijała najwyższe drzewa, a wielkością dorównywała kilku boiskom piłkarskim, a jej warunki zewnętrze sprawiały wrażenie jakby miała się zaraz rozsypać jak domek z kart. Mieszkali w nim najniebezpieczniejsi i najgroźniejsi zabójcy. Byli oni wychowywani na ludzi bez serca, by nie zawahali się przed naciśnięciem spustu, wbiciem noża w serce czy poderżnięciem gardła swojej ofierze. Za każdym razem widok zapierał mu dech w piersi. Niegdyś mroczny i budzący grozę, dziś był dla niego piękny i zjawiskowy.
Ochroniarze otworzyli mu bramę, nim do niej dojechał. Iwao wjechał do podziemnego parkingu. Był on rozbudowany tak by pomieścił kilkadziesiąt samochodów. Wszystkie były tego samego koloru i tej samej marki. Mercedes Klasy S Guard, czarny. Dzięki przypisanym miejscom, zabójcy wiedzieli, który to ich. Iwao nie miał numerka tak jak inni. Jego podpisane było imieniem i nazwiskiem. Gdy zaparkował samochód na właściwym miejscu, zgasił silnik. Nim wysiadł z auta, ze schowka wyciągnął telefon i kopertę, w której znajdywało się zdjęcie ofiary. Cicho zamknął drzwi, podchodząc do bagażnika. Po otwarciu go, wyciągnął z niego czarną walizkę. W niej trzymał swoją broń. Dwa pistolety, nóż oraz naboje. Idąc do windy, wcisnął alarm na pilocie. Wcisnął trójkę, wypuszczając z siebie całe napięcie. Wysiadł na swoim piętrze. Dzięki późnej godzinie po drodze do pokoju nikogo nie spotkał. Z kieszeni marynarki wyciągnął kartę magnetyczną, i otworzył drzwi. Nie zapalając światła na łóżko położył walizkę, i podszedł do okna, które uchylił. W sypialni panował zaduch, dlatego nie przejmował się chłodnym powietrzem, które wdarło się do pomieszczenia. Nie ufał żadnemu człowiekowi mieszkającemu w zamku, dlatego nie zostawił nikomu klucza. Była tylko jedna osoba, która miała zapasowy, i wchodziła, kiedy chciała. Więc, gdy zapalił lampkę, stojącą na biurku, zobaczył trzy koperty tuż obok walizki. Wściekły zacisnął zęby, widząc je. Dopiero, co wrócił, a już czekają kolejne zlecenia? Oczywiście był dumny z tego, że to jego wybierają za każdym razem. Ale czy nie mogli dać mu odetchnąć? Tak jak teraz, gdy pozbywał się krawatu. Musi wziąć długą, i gorącą kąpiel. Na pewno pomoże napiętym mięśniom. I długi sen. Tak to doskonały pomysł.

***

Stołówka to największe, i jedyne miejsce, w którym można było zobaczyć wszystkich zabójców w jednym pomieszczeniu. Była ona jednak podzielona na grupy. Na końcu po lewej stronie, tuż obok kuchni, siedzieli najmłodsi. Czyli dzieci do dziesiątego roku życia. Koło nich ci, co nosili szare krawaty. Tu przedział wiekowy był różny. Należały do nich osoby, które nie osiągnęły wymaganego poziomu w walce wręcz, bronią białą i palną. Przed nimi siedzieli z niebieskimi krawatami. Po prawej z czarnymi krawatami. Nad tą grupę nadzór sprawował Iwao. Do nich zaliczali się najlepsi z pozostałych grup. Oni w odróżnieniu od niebieskich wykonywali sami zlecenia. Jednak te najtrudniejsze otrzymywał zespół z czerwonymi, i ich stół stał przed stołem ludzi stojących na czele organizacji.
Iwao zajął swoje honorowe miejsce przy stole. Ich grupa liczyła najmniej ludzi, bo, aż tylko pięć osób. Nikt nie uniósł na niego wzroku, nie przywitał się. Zresztą on też nie zaprzątał sobie tym głowy. Zamierzał spokojnie napić się czarnej kawy, i zjeść śniadanie. Jednak plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać, i to bez żadnego ostrzeżenia.
- Jak mniemam wykonałeś zadanie?- ten mężczyzna od dawna próbował wyprowadzić go z równowagi. Na darmo. Będąc dzieckiem, uczył się samokontroli. Inaczej strzeliłby mu w głowę nim wypowiedziałby słowo.
- Udam, że nic nie słyszałem – odpowiedział na pozór spokojnie, sięgając po dzbaneczek z kawą. Wczoraj sobie odpuścił sprawdzenie, kim są następne zlecenia, i gdzie mieszkają. Zrobił to przed śniadaniem, i omal nie rozniósł pokoju, gdy zobaczył, że musi wyjechać już dziś, wieczorem. Do kpin „ kolegi po fachu” był już przyzwyczajony, ale wystarczy mała iskra, by wzburzyć w nim ogień. Odstawił dzbaneczek, i sięgnął po filiżankę z kawą. Do nozdrzy dotarł jej aromat. Zamierzał wziąć solidnego łyka kawy, kiedy po jadalni rozniósł się krzyk z wyzwiskami. Filiżanka omal nie pękła mu w dłoni, gdy zacisnął na niej palce.
- To chyba twoje pieski, Sawyer?- drażnił go ten sam, co wcześniej. I na pozór niczego niebojący się mężczyzna zadrżał, widząc nienawistna aurę Iwao.
Iwao bez emocji odsuwając krzesło wstał. Inni również dostrzegając jego złowrogi nastrój poczuli przechodzące ich dreszcze. Jak tylko podszedł do stołu, który zajmowali jego podopieczni, nastała cisza. Wszyscy wlepili wzrok w blat.
- Wszyscy wstać, i trzy kroki w tył – rozkazał bezwzględnym głosem. Polecenie wykonali natychmiast - Ty…- wskazał na jednego – i ty – drugiego. Nie musiał pytać, kto jest odpowiedzialny za kłótnie. Ta dwójka od początku darła ze sobą koty. Karał ich na tysiąc różnych sposobów. I jak widać żadna nie przemówiła im do rozsądku. I może jak ukarze ich na oczach innych, to czegoś się nauczą – Weźcie talerze – polecił, czekając, aż ci z drżącymi ze strachu rękoma zrobią, co każe – Odwróćcie je – mówił, co dalej mają robić. Spojrzeli na opiekuna zdziwionym wzrokiem, lecz zrobili, co im kazano. Śniadanie w postaci jajecznicy z bekonem, wylądował na podłodze. Jakże cieszył się, że wybrali taki posiłek. Z przyjemnością będzie patrzył na ich upokorzenie – A teraz robicie to samo z tym, co mieliście zamiar pić – na stół wróciły puste talerze, a w dłoniach pojawiły się kubki. Ich zawartość wylali na jedzenie. Jego morderczy wzrok wystarczył, by domyślili się, że mają je odstawić – A teraz…- odezwał się, gdy stali wyprostowania, i piorunowali się wzrokiem – skoro nie umiecie jeść jak ludzie, będziecie żreć jak świnie!- Iwao słynął ze swych kar. Po nim można było spodziewać się wszystkiego. Nawet tego jak zostaną potraktowani. Oczywiście oboje zrozumieli rozkaz. Lecz tylko jeden z nich padł na kolana, i zaczął jeść z podłogi. Drugi z obrzydzeniem patrzył na swojego wroga. Po chwili przeniósł hardy wzrok na Iwao. To było iskrą do wzniecenia ognia, który w sobie zagaszał. Zrobił dwa szybkie kroki, przy trzecim uniósł nogę, i kopnął go w klatkę piersiową z całych sił. Chłopak przeleciał dwa metry, zatrzymując się na ścianie. Nie zdążył złapać porządnego oddechu po mocnym uderzeniu, gdy poczuł zaciskaną pięść we włosach. Nie zważając na jęki pełne bólu, zaciągnął go do jedzenia. Wcisnął mu twarz w jajecznicę z bekonem, i kawą – Powiedziałem…- ukucnął, nadal trzymając go za włosy – żryj to!- nie, nie było mu żal chłopaka, który właśnie sięgnął ręką do jedzenia, i szlochając jadł je. Był w końcu wychowany na mordercę bez serca. A zresztą sam się prosił. Mógł zjeść śniadanie jak na człowieka przystało, i jak go uczono, a nie zakłócać je swoim szczeniackim zachowaniem – Podłoga ma lśnić – dodał, nim uniósł się, stając prosto. Gdy rozejrzał się w koło, wszyscy udawali, że wcale nie przyglądali się całemu wydarzeniu.
Iwao Sawyer nie wyróżniał się wyglądem pośród innych zabójców. Tak jak każdy nosił czarne, dopasowane garnitury. Miały one wzbudzać respekt, i strach. Białą koszulę, a do niej krawat. Te różniły się kolorami. Iwao nosił czerwony. Mieli je tylko ci najlepsi ze wszystkich. Najważniejsze, co go wyróżniało, to czysta krew. Był on, bowiem przodkiem samego założyciela organizacji. Choć jedni mu zazdrościli to znaleźli się również ci, którzy nie chcieli znaleźć się na jego miejscu. Musiał sprawować opiekę nad tymi niżej, choć miał dopiero 25 lat. Miał obowiązek być jedynym z najlepszych. Gdy któryś z ludzi, mający ten sam kolor krawata, co on, był lepszy od niego, musiał ćwiczyć tak długo, aż go pokonał. Ich organizacja miała również swoje prawa. A jednym z nich było " Walka przynosi chwałę, i śmierć. Decyduj czy chcesz żyć w cieniu czy zginąć z ujmą ". Znaczyło to, że nie liczyło się czy ktoś był przodkiem założyciela czy zwerbowany z ulicy biedakiem. Prawo pozwalało wyzwać do walki każdego zabójcę, i udowodnić swoje zdolności. Jeżeli wyzwany miał wysoką pozycję, a wyzywający był zwykłym, nic nieznaczącym robakiem, to wygrany brał wszystko. Był jednak warunek. Jeden z nich musiał umrzeć. Dlatego też Iwao uważany był za najlepszego. Bo nie ważne, kto rzucił mu rękawice. On zawsze był zwycięzcą. Tego od niego wymagał ojciec. W końcu to on kiedyś przejmę pałeczkę po nim, i będzie prowadził organizację.
Gdy podłoga lśniła od śliny, podszedł do tego nieposłusznego. Ze stołu złapał nóż, na tyle ostry, by rozciąć czarny krawat chłopaka. Zdarzało się bardzo rzadko, by komuś zabrano pozycję. Wyjątkiem były tylko rzucane pojedynki. Temu powinien poderżnąć gardło, gdy nie wykonał jego rozkazu – Od dziś będziesz gorszym śmieciem niż dzieciaki – mówił mocniejszym głosem, choć nie miał pojęcia, po co skoro w pomieszczeniu panowała grobowa cisza, by wszyscy usłyszeli jego deklaracje. Bycie synem szefa miało swoje plusy – Nie masz już żadnego prawa. Włącznie z tymi należącymi do organizacji – jednym cięciem pozbawił go wszystkiego, na co pracował przez lata. Trzema zdaniami przekreślił jego życie. Od dziś będzie służył innym – Wypierdalaj, gdzie twoje miejsce – parsknął, widząc błagalny wzrok chłopaka. Nie ma, że boli – Ty!- wskazał na przypadkowego nastolatka z niebieskim krawatem – Chodź tu!- zaśmiałby się pod nosem, gdyby mógł, widząc jak chłopak biegnie spłoszony – Daj krawat – wystawał dłoń, czekając na tak cenny dodatek – Ty też – nie zamierzał, aż tak bardzo karać tego drugiego. Ten przynajmniej wykonał jego rozkaz, natychmiast. I to dzięki posłuszności nie stracił wszystkiego jak pierwszy. Krawaty zmieniły właścicieli jak tylko pojawiły się w jego dłoniach – Radzę popracować nad samokontrolą – i jak na nauczyciela przystało, dał wskazówkę swojemu byłemu uczniowi – Następnym razem mogę nie być tak wielkoduszny – powiedziawszy to, minął swoją grupę – Reszta na boisko, i biegać do póki nie przyjdę – dopowiedział, idąc do swojego stołu. Wyżył się, więc teraz może napić się kawy. O, tak dużo kawy.

OooO

A, niech stracę. Rozdział zaplanowany był na 01.04, ale wrzucam dziś. Jednak nie liczcie, że następne pojawia się wcześniej, bo jeszcze się piszą.
Tak dobrze mi się go pisało, że powstał w dwie godziny. To raczej w moim wykonaniu podchodzi pod CUD.

Pozdrowionka :*

3 komentarze:

  1. Straszny ten bohater, strach nie napisać komentarza! :D hihi.
    Czekam na więcej. xx

    Barbara

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow :))) nie mogę się doczekać kolejnej części :))
    Bardzo fajna kara ://
    Pozdrawiam i życzę weny
    Ayami

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    och podoba mi się postać Iwao, a ta kara :)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń