W nieznanej miejscowości, gdzieś w głębi
lasu, stał wiekowy zamek. Droga do niego wiodła przez gęsty las. Tak gęsty, że
nie przebijał się najmniejszy promień księżyca. Wyboistą i wąską szosę
oświetlały długie światła samochodu. Mimo, iż Iwao jeździł nią od lat, i znał
ją na pamięć, to mocno trzymał kierownicę. Nie, dlatego, że straci panowanie
nad kierownicą, ale by nie najechać na jakąś dziurę i uszkodzić podwozia. Już
znalazło się kilku takich, którzy chcąc się popisać, szarżowali nie znając
dokładnie drogi.
I, w pięknym stylu nie dojechali, nawet na skraj lasu. Gdy skręcił w uliczkę, ta różniła się od tej w lesie. Jezdnia była wyłożona asfaltem, przez co mógł przyśpieszyć. Po chwili, zamiast pni i koron drzew, ujrzał ogromny zamek. Wyglądał na opuszczony, a krążące o nim legendy, powstrzymywały niechcianych gości. Budowla wysokością przebijała najwyższe drzewa, a wielkością dorównywała kilku boiskom piłkarskim, a jej warunki zewnętrze sprawiały wrażenie jakby miała się zaraz rozsypać jak domek z kart. Mieszkali w nim najniebezpieczniejsi i najgroźniejsi zabójcy. Byli oni wychowywani na ludzi bez serca, by nie zawahali się przed naciśnięciem spustu, wbiciem noża w serce czy poderżnięciem gardła swojej ofierze. Za każdym razem widok zapierał mu dech w piersi. Niegdyś mroczny i budzący grozę, dziś był dla niego piękny i zjawiskowy.
I, w pięknym stylu nie dojechali, nawet na skraj lasu. Gdy skręcił w uliczkę, ta różniła się od tej w lesie. Jezdnia była wyłożona asfaltem, przez co mógł przyśpieszyć. Po chwili, zamiast pni i koron drzew, ujrzał ogromny zamek. Wyglądał na opuszczony, a krążące o nim legendy, powstrzymywały niechcianych gości. Budowla wysokością przebijała najwyższe drzewa, a wielkością dorównywała kilku boiskom piłkarskim, a jej warunki zewnętrze sprawiały wrażenie jakby miała się zaraz rozsypać jak domek z kart. Mieszkali w nim najniebezpieczniejsi i najgroźniejsi zabójcy. Byli oni wychowywani na ludzi bez serca, by nie zawahali się przed naciśnięciem spustu, wbiciem noża w serce czy poderżnięciem gardła swojej ofierze. Za każdym razem widok zapierał mu dech w piersi. Niegdyś mroczny i budzący grozę, dziś był dla niego piękny i zjawiskowy.
Ochroniarze otworzyli mu bramę, nim do
niej dojechał. Iwao wjechał do podziemnego parkingu. Był on rozbudowany tak by
pomieścił kilkadziesiąt samochodów. Wszystkie były tego samego koloru i tej
samej marki. Mercedes Klasy S Guard, czarny. Dzięki przypisanym miejscom,
zabójcy wiedzieli, który to ich. Iwao nie miał numerka tak jak inni. Jego
podpisane było imieniem i nazwiskiem. Gdy zaparkował samochód na właściwym
miejscu, zgasił silnik. Nim wysiadł z auta, ze schowka wyciągnął telefon i
kopertę, w której znajdywało się zdjęcie ofiary. Cicho zamknął drzwi,
podchodząc do bagażnika. Po otwarciu go, wyciągnął z niego czarną walizkę. W
niej trzymał swoją broń. Dwa pistolety, nóż oraz naboje. Idąc do windy, wcisnął
alarm na pilocie. Wcisnął trójkę, wypuszczając z siebie całe napięcie. Wysiadł
na swoim piętrze. Dzięki późnej godzinie po drodze do pokoju nikogo nie
spotkał. Z kieszeni marynarki wyciągnął kartę magnetyczną, i otworzył drzwi.
Nie zapalając światła na łóżko położył walizkę, i podszedł do okna, które
uchylił. W sypialni panował zaduch, dlatego nie przejmował się chłodnym
powietrzem, które wdarło się do pomieszczenia. Nie ufał żadnemu człowiekowi
mieszkającemu w zamku, dlatego nie zostawił nikomu klucza. Była tylko jedna osoba,
która miała zapasowy, i wchodziła, kiedy chciała. Więc, gdy zapalił lampkę,
stojącą na biurku, zobaczył trzy koperty tuż obok walizki. Wściekły zacisnął
zęby, widząc je. Dopiero, co wrócił, a już czekają kolejne zlecenia? Oczywiście
był dumny z tego, że to jego wybierają za każdym razem. Ale czy nie mogli dać
mu odetchnąć? Tak jak teraz, gdy pozbywał się krawatu. Musi wziąć długą, i
gorącą kąpiel. Na pewno pomoże napiętym mięśniom. I długi sen. Tak to doskonały
pomysł.
***
Stołówka to największe, i jedyne miejsce,
w którym można było zobaczyć wszystkich zabójców w jednym pomieszczeniu. Była
ona jednak podzielona na grupy. Na końcu po lewej stronie, tuż obok kuchni,
siedzieli najmłodsi. Czyli dzieci do dziesiątego roku życia. Koło nich ci, co
nosili szare krawaty. Tu przedział wiekowy był różny. Należały do nich osoby,
które nie osiągnęły wymaganego poziomu w walce wręcz, bronią białą i palną.
Przed nimi siedzieli z niebieskimi krawatami. Po prawej z czarnymi krawatami.
Nad tą grupę nadzór sprawował Iwao. Do nich zaliczali się najlepsi z
pozostałych grup. Oni w odróżnieniu od niebieskich wykonywali sami zlecenia.
Jednak te najtrudniejsze otrzymywał zespół z czerwonymi, i ich stół stał przed stołem
ludzi stojących na czele organizacji.
Iwao zajął swoje honorowe miejsce przy
stole. Ich grupa liczyła najmniej ludzi, bo, aż tylko pięć osób. Nikt nie
uniósł na niego wzroku, nie przywitał się. Zresztą on też nie zaprzątał sobie
tym głowy. Zamierzał spokojnie napić się czarnej kawy, i zjeść śniadanie.
Jednak plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać, i to bez żadnego
ostrzeżenia.
- Jak mniemam wykonałeś zadanie?- ten
mężczyzna od dawna próbował wyprowadzić go z równowagi. Na darmo. Będąc
dzieckiem, uczył się samokontroli. Inaczej strzeliłby mu w głowę nim
wypowiedziałby słowo.
- Udam, że nic nie słyszałem –
odpowiedział na pozór spokojnie, sięgając po dzbaneczek z kawą. Wczoraj sobie
odpuścił sprawdzenie, kim są następne zlecenia, i gdzie mieszkają. Zrobił to
przed śniadaniem, i omal nie rozniósł pokoju, gdy zobaczył, że musi wyjechać
już dziś, wieczorem. Do kpin „ kolegi po fachu” był już przyzwyczajony, ale
wystarczy mała iskra, by wzburzyć w nim ogień. Odstawił dzbaneczek, i sięgnął
po filiżankę z kawą. Do nozdrzy dotarł jej aromat. Zamierzał wziąć solidnego
łyka kawy, kiedy po jadalni rozniósł się krzyk z wyzwiskami. Filiżanka omal nie
pękła mu w dłoni, gdy zacisnął na niej palce.
- To chyba twoje pieski, Sawyer?- drażnił
go ten sam, co wcześniej. I na pozór niczego niebojący się mężczyzna zadrżał,
widząc nienawistna aurę Iwao.
Iwao bez emocji odsuwając krzesło wstał.
Inni również dostrzegając jego złowrogi nastrój poczuli przechodzące ich
dreszcze. Jak tylko podszedł do stołu, który zajmowali jego podopieczni,
nastała cisza. Wszyscy wlepili wzrok w blat.
- Wszyscy wstać, i trzy kroki w tył –
rozkazał bezwzględnym głosem. Polecenie wykonali natychmiast - Ty…- wskazał na
jednego – i ty – drugiego. Nie musiał pytać, kto jest odpowiedzialny za
kłótnie. Ta dwójka od początku darła ze sobą koty. Karał ich na tysiąc różnych sposobów.
I jak widać żadna nie przemówiła im do rozsądku. I może jak ukarze ich na
oczach innych, to czegoś się nauczą – Weźcie talerze – polecił, czekając, aż ci
z drżącymi ze strachu rękoma zrobią, co każe – Odwróćcie je – mówił, co dalej
mają robić. Spojrzeli na opiekuna zdziwionym wzrokiem, lecz zrobili, co im
kazano. Śniadanie w postaci jajecznicy z bekonem, wylądował na podłodze. Jakże
cieszył się, że wybrali taki posiłek. Z przyjemnością będzie patrzył na ich
upokorzenie – A teraz robicie to samo z tym, co mieliście zamiar pić – na stół
wróciły puste talerze, a w dłoniach pojawiły się kubki. Ich zawartość wylali na
jedzenie. Jego morderczy wzrok wystarczył, by domyślili się, że mają je
odstawić – A teraz…- odezwał się, gdy stali wyprostowania, i piorunowali się
wzrokiem – skoro nie umiecie jeść jak ludzie, będziecie żreć jak świnie!- Iwao
słynął ze swych kar. Po nim można było spodziewać się wszystkiego. Nawet tego
jak zostaną potraktowani. Oczywiście oboje zrozumieli rozkaz. Lecz tylko jeden
z nich padł na kolana, i zaczął jeść z podłogi. Drugi z obrzydzeniem patrzył na
swojego wroga. Po chwili przeniósł hardy wzrok na Iwao. To było iskrą do
wzniecenia ognia, który w sobie zagaszał. Zrobił dwa szybkie kroki, przy
trzecim uniósł nogę, i kopnął go w klatkę piersiową z całych sił. Chłopak
przeleciał dwa metry, zatrzymując się na ścianie. Nie zdążył złapać porządnego
oddechu po mocnym uderzeniu, gdy poczuł zaciskaną pięść we włosach. Nie
zważając na jęki pełne bólu, zaciągnął go do jedzenia. Wcisnął mu twarz w
jajecznicę z bekonem, i kawą – Powiedziałem…- ukucnął, nadal trzymając go za
włosy – żryj to!- nie, nie było mu żal chłopaka, który właśnie sięgnął ręką do
jedzenia, i szlochając jadł je. Był w końcu wychowany na mordercę bez serca. A
zresztą sam się prosił. Mógł zjeść śniadanie jak na człowieka przystało, i jak
go uczono, a nie zakłócać je swoim szczeniackim zachowaniem – Podłoga ma lśnić
– dodał, nim uniósł się, stając prosto. Gdy rozejrzał się w koło, wszyscy
udawali, że wcale nie przyglądali się całemu wydarzeniu.
Iwao Sawyer nie wyróżniał się wyglądem
pośród innych zabójców. Tak jak każdy nosił czarne, dopasowane garnitury. Miały
one wzbudzać respekt, i strach. Białą koszulę, a do niej krawat. Te
różniły się kolorami. Iwao nosił czerwony. Mieli je tylko ci najlepsi ze
wszystkich. Najważniejsze, co go wyróżniało, to czysta krew. Był on, bowiem przodkiem
samego założyciela organizacji. Choć jedni mu zazdrościli to znaleźli się również
ci, którzy nie chcieli znaleźć się na jego miejscu. Musiał sprawować opiekę nad
tymi niżej, choć miał dopiero 25 lat. Miał obowiązek być jedynym z najlepszych.
Gdy któryś z ludzi, mający ten sam kolor krawata, co on, był lepszy od niego,
musiał ćwiczyć tak długo, aż go pokonał. Ich organizacja miała również swoje
prawa. A jednym z nich było " Walka
przynosi chwałę, i śmierć. Decyduj czy chcesz żyć w cieniu czy zginąć z ujmą
". Znaczyło to, że nie liczyło się czy ktoś był przodkiem założyciela
czy zwerbowany z ulicy biedakiem. Prawo pozwalało wyzwać do walki każdego
zabójcę, i udowodnić swoje zdolności. Jeżeli wyzwany miał wysoką pozycję, a
wyzywający był zwykłym, nic nieznaczącym robakiem, to wygrany brał wszystko.
Był jednak warunek. Jeden z nich musiał umrzeć. Dlatego też Iwao uważany był za
najlepszego. Bo nie ważne, kto rzucił mu rękawice. On zawsze był zwycięzcą.
Tego od niego wymagał ojciec. W końcu to on kiedyś przejmę pałeczkę po nim, i
będzie prowadził organizację.
Gdy podłoga lśniła od śliny, podszedł do
tego nieposłusznego. Ze stołu złapał nóż, na tyle ostry, by rozciąć czarny krawat chłopaka. Zdarzało się bardzo rzadko, by komuś zabrano pozycję.
Wyjątkiem były tylko rzucane pojedynki. Temu powinien poderżnąć gardło, gdy nie
wykonał jego rozkazu – Od dziś będziesz gorszym śmieciem niż dzieciaki – mówił
mocniejszym głosem, choć nie miał pojęcia, po co skoro w pomieszczeniu panowała
grobowa cisza, by wszyscy usłyszeli jego deklaracje. Bycie synem szefa miało
swoje plusy – Nie masz już żadnego prawa. Włącznie z tymi należącymi do
organizacji – jednym cięciem pozbawił go wszystkiego, na co pracował przez
lata. Trzema zdaniami przekreślił jego życie. Od dziś będzie służył innym –
Wypierdalaj, gdzie twoje miejsce – parsknął, widząc błagalny wzrok chłopaka.
Nie ma, że boli – Ty!- wskazał na przypadkowego nastolatka z niebieskim krawatem –
Chodź tu!- zaśmiałby się pod nosem, gdyby mógł, widząc jak chłopak biegnie
spłoszony – Daj krawat – wystawał dłoń, czekając na tak cenny dodatek – Ty też
– nie zamierzał, aż tak bardzo karać tego drugiego. Ten przynajmniej wykonał
jego rozkaz, natychmiast. I to dzięki posłuszności nie stracił wszystkiego jak
pierwszy. Krawaty zmieniły właścicieli jak tylko pojawiły się w jego dłoniach –
Radzę popracować nad samokontrolą – i jak na nauczyciela przystało, dał wskazówkę
swojemu byłemu uczniowi – Następnym razem mogę nie być tak wielkoduszny –
powiedziawszy to, minął swoją grupę – Reszta na boisko, i biegać do póki nie
przyjdę – dopowiedział, idąc do swojego stołu. Wyżył się, więc teraz może napić
się kawy. O, tak dużo kawy.
OooO
A, niech stracę. Rozdział zaplanowany był na 01.04, ale wrzucam dziś. Jednak nie liczcie, że następne pojawia się wcześniej, bo jeszcze się piszą.
Tak dobrze mi się go pisało, że powstał w dwie godziny. To raczej w moim wykonaniu podchodzi pod CUD.
Pozdrowionka :*
Tak dobrze mi się go pisało, że powstał w dwie godziny. To raczej w moim wykonaniu podchodzi pod CUD.
Pozdrowionka :*
Straszny ten bohater, strach nie napisać komentarza! :D hihi.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej. xx
Barbara
Wow :))) nie mogę się doczekać kolejnej części :))
OdpowiedzUsuńBardzo fajna kara ://
Pozdrawiam i życzę weny
Ayami
Hej,
OdpowiedzUsuńoch podoba mi się postać Iwao, a ta kara :)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia